Koronawirus oczami dziecka
Czy trzeba się go bać, dlaczego jest podobny do zombie, po co mu czułki i czy koronawirus jest sprytny? Na te i wiele innych pytań odpowiadamy językiem dzieci i w sposób dla nich zrozumiały.
Wszyscy się go boją, szukają i nie wiedzą co z nim zrobić. Koronawirus zatrzymał normalne funkcjonowanie świata. Wy przestaliście chodzić do szkoły, wasi rodzice pracują często w zupełnie inny sposób. Trzeba nosić jakieś maseczki, a wszystko przez coś, czego nie widać. No właśnie, czy naprawdę tego nie widać?
Co znajdziesz w tym artykule
Szukamy koronawirusa
Tak naprawdę koronawirusa moglibyśmy zobaczyć i okazałoby się, że wcale nie wygląda złowieszczo. Potrzebowalibyśmy do tego mikroskop, bo winowajca całego zamieszania jest tyci, tyciutki. Ma około 0,3 mikrona.
Co?
Mikron to część milimetra. Tak naprawdę powinno mówić się mikrometr, ale przyjęło się starsze określenie mikron. Już sam milimetr to malutko. Nasz paznokieć ma grubość około pół milimetra i już wydaje się cieniutki. Włos, jest jeszcze mniejszy: na milimetrze można ułożyć dwa wyrwane tacie włosy. Lepiej tego nie sprawdzajcie. Gdybyśmy chcieli wypełnić jeden milimetr koronawirusami moglibyśmy ułożyć ich aż 3 tysiące!
Koronawirus, czy mięsny jeż?
Nie ma więc sensu polować na koronawirusy. Po pierwsze sami ich nie zobaczymy, po drugie i najważniejsze, musimy ich unikać. Naukowcy, którzy oglądają tego gagatka robią to w specjalnych ubraniach ochronnych i w laboratoriach, które przypominają trochę statek kosmiczny. Muszą mieć własny system obiegu powietrza, idealnie szczelne drzwi. Jednym słowem z takiego pomieszczenia, gdzie bada się niebezpieczne wirusy nic nie może wydostać się bez zgody badacza.
Pod mikroskopem może on zobaczyć dużo więcej i gdy po raz pierwszy go oglądano, uznano, że ma koronę. Wokół małej, nieregularnej kropeczki widać bowiem malutką aureolkę lub koronkę. Tak naprawdę są to białka „s”. Swoją nazwę biorą od angielskiego słowa „spike”, czyli kolec. Gdy badacze lepiej się poznali z wirusem, zobaczyli, że ta „korona” to trochę takie kolce jak u jeża lub mięsnego jeża z piosenki. Ten jeż jest jednak dużo bardziej niebezpieczny. Owe kolce wprawdzie nie kłują, ale są rodzajem zmysłu dotyku dla koronawirusa.
Z tego wszystkiego wynika, że ci naukowcy to trochę tacy bajkopisarze. Najpierw wymyślili jakąś koronę, która jest kolcami, które nie kłują, tylko dotykają. No cóż. Robią to właśnie po to, żeby łatwiej nam to wszystko wyjaśnić. Żeby było jeszcze ciekawiej, to obrazki, które oglądacie w telewizji, czy gazetach, przypominają właśnie takiego barwnego mięsnego jeża z memów. W istocie kolory są także, hmmm… zmyślone! Oczywiście nie po to, żeby kogoś oszukiwać, tylko, żeby móc wszystko lepiej zrozumieć. W rzeczywistości koronawirus nie mieni się barwami, ale jego struktura jest na tyle złożona, że dodane kolory pozwalają odznaczyć różne jego części. Na obrazku możemy więc zobaczyć słynne kolce, i jakąś kulkę, a w środku niej jest niteczka wyglądająca trochę jak glizda lub dżdżownica.
Niebezpieczna glizda
Ta glizda to nić kodu genetycznego. Na biologii nauczyciele mówili, że w waszym DNA zapisane są wszystkie informacje na temat funkcjonowania organizmu. To taki pamięć zwinięta w kłębek. Wirusy nie mają DNA, tylko jego prostszą formę: RNA (tu jest dokładniej opisany koronawirus, raczej dla rodziców). Dżdżownica ta ukrywa się więc w kuleczce tłuszczu, która wystawia malutkie kolco-czułki. I o to właśnie jest to wielkie halo! Przyznajcie, że nie brzmi to zbyt poważnie. A sprawa jest creepy i jeśli nie do końca rozumiecie dlaczego, to nie martwcie się. Całe armie najtęższych mózgów świata też nie do końca wiedzą jak sobie z tym wszystkim poradzić, choć tak naprawdę, to zaraz opowiem Wam jak się bronić.
Zombie z Minecrafta
Zanim jednak przejdę do brutalnej bitwy, to winien Wam jestem jedno ważne wyjaśnienie. Gdy słuchacie dorosłych a oni opowiadają o tym, jak trudno walczyć z koronawirusem, to można odnieść wrażenie, że sprytna z niego szelma. Tymczasem straszny z niego głuptasek! Wirusy bowiem nawet nie są żywe. Gdy rozmawiałem o tym z córką, stwierdziła, ze skoro nie są żywe to muszą być martwe. Martwe też nie są. Dorosłych w tym miejscu zaczyna boleć głowa. Oczywiście tylko tych, którzy nie oglądają kreskówek o zombiakach i nie grają w Minecrafta. Wtedy wiedzieliby, że skoro coś nie jest ani żywe, ani martwe, to jest minecraftowym mobem!
Koronawirus sam nie umie funkcjonować. To jego największa słabość. Nie chodzi, więc, żeby się poruszać potrzebuje środka transportu. Na początku robił to na zwierzakach. W ten sposób, w chińskim mieście Wuhan przelazł na człowieka i nauczył się w nim funkcjonować. Od tego czasu wędruje po świecie w ludziach. Gdy taki „ludź” tragarz ma go na dłoni i poda tę dłoń innej osobie, to wirus może się przenieść na kolejnego tragarza. Koronawirus jest jednak bardzo wybredny i potrafi funkcjonować w układzie oddechowym. Jeśli więc „ludź” z koronawirusami kichnie lub kaszlnie, to wyrzuca w powietrze cząsteczki płynu z koronawirusem. Roztacza wokół siebie taką niewidzialną chmurkę z paskudztwami, które możemy niestety wciągnąć przez nos, usta lub oko.
Na pierwszej linii frontu
Dobra, to już wiemy, że te przeklęte moby/zombiaki/jeże mogą czaić się an dłoniach i innych powierzchniach, na które możemy nakaszleć, nakichać i nachuchać. Nadal jednak jesteście pewnie ciekawi jak to możliwe, że gagatek jest taki niebezpieczny. Hmmm… jest w tym pewna tajemnica, bo koronawirus, który zabił już masę ludzi wcale nie ma łatwego losu. Jest przecież głupiutki. Nie jest nawet komórką. Jego materiał genetyczny jest tak wątły, że mógłby budzić nasze współczucie. Najprostsza bakteria (Mycoplasma genitalium) ma około 577 genów. Koronawirus… około 10!
Gdy dostanie się do organizmu człowieka musi liczyć na szczęście. Te kolce muszą trafić na odpowiednia substancję w układzie oddechowej. Potrafią przykleić się tylko do określonego receptora. Dlatego wcześniej pisałem Wam, że to bardziej rodzaj zmysłu dotyku. Gdy kolec koronawirusa zetknie się z odpowiednią mikro wypustką w komórce, to może wejść do jej środka. I tam zaczyna rozrabiać. To znaczy rozmnażać się. Z biologii wiecie, ze są różne sposoby rozmnażania wirus robi to tak: rozpada się jego osłonka, ze środka wyłazi glizda (RNA) i zaczyna się dzielić. Jak już się podzieli to mamy kilka glizd, które zwijają się w kulki, otaczają kolcami i dopiero wówczas mogą wydostać się z komórki.
Kwarantanna, czyli igraszki w komórkach
Strasznie to skomplikowane, ale wyjaśnia po co została wymyślona kwarantanna, czyli izolacja ludzi w domach. Jeśli mieliśmy kontakt z kimś zarażonym, to w naszym organizmie może (nie musi) pojawić się wirus, który wdarł się na przykład z wydychanego powietrza lub dłoni, którą dotknęliśmy ust, nosa, oczu. Przez około 14 dni trwa okres inkubacji, czyli czas, gdy zombiaki siedzą w komórce i próbują się powielić. W tym czasie możemy w ogóle nie wiedzieć, że je w sobie mamy. Sygnałem ostrzegawczym jest gorączka, kaszel, osłabienie. Tyle, że to jest oznaka walki z wirusami, które już w dużych ilościach wyłażą z komórek w takich ilościach, że nasz układ odpornościowy wypowiada im otwartą wojnę!
Zadyma ze śmierdzielami
No i dobrnęliśmy do wieści z bitwy. Znów przypomnienie z biologii: nasze organizmy są przygotowane na bitwę. Mamy dwa rodzaje odporności. Pierwsza to wrodzona, czyli cały arsenał, który chroni nas nieustannie. Na przykład skóra jest naszym pancerze. Koronawirus nie umie przez niego się przebić, jeśli jest cały (mógłby przez otwartą ranę, czyli dziurę w pancerzu). W środku mamy na przykład nieprzyzwoitych żarłoków: fagocyty (do nich zaliczamy makrofagi i granulocyty), które mają niepohamowany apetyt na wszelkie paskudne substancje, które zostaną uznane za zagrożenie. Aby jednak taki żarłok zabrał się do ucztowania, musi się dowiedzieć, że w pobliżu jest posiłek. Mogą go powiadomić o tym własne receptory lub substancje zwane cytokinami. Gdy koronawirus dostanie się do środka, zaczyna się zadyma. Atakują go nasze komórki obronne. Większość ludzi potrafi więc pokonać „śmierdziela”, jak koronawirusa nazywa moja córka Zoja. Jeśli jednak nasz układ odpornościowy jest osłabiony to walka może zostać przegrana. Właśnie dlatego najbardziej narażone są osoby walczące z innymi ciężkimi chorobami i osoby starsze, które nie mają już tak sprawnego systemu odpornościowego.
Koronawirusa można pokonać
Koronawirusa nie można lekceważyć, ale jak widać można go pokonać. Właśnie dlatego należy myć dokładnie ręce. Już wiecie, że te zombiaki same nie chodzą. Czekają na ofiarę snując się przypadkowo po kropli śliny. Jak w Minecrafcie, gdy się od niego oddalimy (na 64 bloki) to zniknie. Naukowcy podają, że koronawirus najdłużej (72 godziny) utrzymuje się na powierzchniach plastikowych i stali nierdzewnej. W powietrzu może znajdować się do 3 godzin.
Myjąc ręce pozbywamy się ich ze skóry i nie wprowadzimy ich do środka ciała. Maseczki chronią nas przed minecraftowymi mobami wiszącymi w powietrzu. Chronią także innych, żeby chorzy nie rozpylali ich naokoło. Układ odpornościowy także ma jest po naszej stronie. Dbajmy o niego odpowiednią dietą, aktywnością fizyczną, przebywaniem na słońcu (to ono pobudza nas to produkcji witaminy D, ważnej dla odporności i stawiania czołą koronawirosowi). Ważna jest także odpowiednia ilość snu, no i higiena. Myjemy ręce, izolujemy się od zagrożeń i nie dajemy się koronawirusom.
Nowy koronawirus nosi nazwę SARS-Cov-2, a choroba, którą wywołuje to Covid-19. Za pomoc w napisaniu tego tekstu dziękuję mojej córce Zoi, która starała się mi wytłumaczyć prostym językiem, to co na początku wydaje się straaaasznie skomplikowane.