Rok 2022 pod znakiem zero waste? Rozmowa z Violettą Domaradzką
Wytwarzamy zbyt wiele śmieci. Coraz częściej jednak zmierzamy w kierunku ograniczania ich produkcji. Jak to zrobić i jaka będzie przyszłość naszego stosunku do śmiecenia w najbliższym czasie? O filozofii i sposobie życia zero waste rozmawiamy z pisarką, aktywistką i organizatorką – Violettą Domaradzką.
Trudno jednym zdaniem opisać naszą dzisiejszą partnerkę do rozmowy. Violetta Domaradzka wymyka się standardowym opisom. Można ją zamknąć w modnej ostatnio szufladzie uciekinierów z korporacji, którzy poszli na swoje i wyjechali w Bieszczady. Tyle, że ona wyjeżdża w Gorce i jedną nogą nadal jest w Warszawie. Z resztą zawsze szła pod prąd. Od kiedy pamiętam była weganką. Aktywistką. Organizuje Bieg Wegański połączony z targami eko żywności. Pisze książki o diecie roślinnej dla biegaczy, bo sama biega. Nie są jej obce 100-kilometrowe ultramaratony. Z resztą jeden z nich współorganizuje. Jest gorącą zwolenniczką minimalizmu, który manifestuje się między innymi w podejściu zero waste, czyli ograniczania do minimum ilości produkowanych odpadów.
Oskar Berezowski: Zero waste, czyli zero odpadów. To możliwe?
Violetta Domaradzka: Całkowite zero? Pewnie nie, ale jest do czego dążyć. Produkujemy zdecydowanie zbyt wiele śmieci.
W Twoim przypadku to pragnienie ograniczenia ilości wytwarzanych śmieci, to była ewolucja, czy raczej rewolucja?
– Zdecydowanie ewolucja.
Czyli nie miałaś tak, że weszłaś pewnego dnia do domu i przysypały Cię góry śmieci, więc powiedziałaś: stop!
– Chyba od dziecka byłam minimalistką. Nie bardzo lubiłam gromadzić przedmioty. Gromadzę przeżycia, emocje, wspomnienia. Staram się jednak nie otaczać zbyt wieloma materialnymi, sztucznie stworzonymi przez człowieka, produktami będącymi częścią naszego konsumpcjonistycznego podejścia do traktowania świata.
To jak wyglądała ta ewolucja?
– Pewnie jak każda inna: poruszam się w świecie informacji. Zbieram różne impulsy, gromadzę wiedzę i doświadczenia. Staram się to robić świadomie, więc przetwarzam informacje odnosząc je do siebie, do tego kim ja jestem w tym świecie. Wpływ wywierali na mnie także ludzie stojący za różnymi publikacjami. Na przykład Leo Babauta…
Byłem fanem jego bloga Zen Habbits.
– Napisał też książkę pod tym samym tytułem oraz „Power of Less: The Fine Art of Limiting Yourself to the Essential… in Business and in Life„. On sam przeszedł ewolucję od zwykłego konsumenta, do człowieka świadomego swoich potrzeb i tego jaki sam może mieć wpływ na swoje otoczenie, oraz jak konsumpcjonizm negatywnie wpływa na nasze samopoczucie. Leo nie miał łatwo. Ma szóstkę dzieci i jeśli przy nich potrafi minimalizować ilość rzeczy, to robi wrażenie. Tak jak Bea Johnson, uznawana czasem za „matkę” filozofii zero waste. Mieszkając w Marin z dwoma synami, mężem i psem, rodzina produkowała tak mało odpadów, że mogli zmieścić całoroczne śmieci w jednym szklanym słoiku.
Da się?
– Ja jeszcze nie umiem, ale to też jest trochę szerszy problem w liczeniu tych śmieci niż się nam wydaje.
Co znajdziesz w tym artykule
Jak być zero waste?
Ja usłyszałem o Twoim zero waste, gdy pytałaś znajomych na Facebooku o to, gdzie możesz kupić tofu bez opakowania w Warszawie. Wiesz już?
– W chińskim barze szybkiej obsługi. W ogóle taką poradą dla każdego i zachętą jest gejmifikacja (od ang. game – gra, czyli grywalizacja) swojej przygody z ograniczaniem śmieci. Mamy problem do rozwiązania i szukamy niestandardowych odpowiedzi. Czasem są oczywiste, ale wpadamy na nie po latach. Ja tak miałam z nicią dentystyczną. Strasznie denerwowało mnie to, ze nitka jest w plastikowym pudełku, w dodatku z małym metalowym nożykiem. Szukałam innych rozwiązań i w końcu mam: nitkę w kartoniku, zawiniętą na inny kawałek kartonika.
A nożyk?
– A od czego są nożyczki?
Punkt dla Ciebie. O zero waste mówisz też przez pryzmat rodziny…
– Bo gdy na świecie pojawiło się moje dziecko, to musiałam wiele rzeczy przewartościować. Bałam się trochę tej szafy, z której wysypie się góra zabawek. Pomogło mi trochę przedszkole waldorfskie.
Czyli jakie?
– Dokładniej to rodzaj przedszkola opartego na na antropozoficznym obrazie człowieka opisanym przez Rudolfa Steinera. Pedagogika waldorfska uznaje wychowanie i nauczanie za sztukę. Ma dostarczyć dziecku warunków harmonijnego, wszechstronnego rozwoju, odpowiadającego jego potrzebom fizycznym i duchowym.
A jak to się ma do minimalizmu lub ograniczania śmieci?
– Porządek jest podstawą tej formy wychowania. Porządek w czasie i przestrzeni. Dziecko rozwija się w określonym tempie, potrzebuje też określonych ram postępowania. Stają się one naturalne, nie są karą, nakazem, tylko logicznym efektem, że po zabawie sprzątamy, po posiłku odnosimy naczynia.
Przeczytałem, że w przedszkolach waldorfskich korzysta się przede wszystkim z naturalnych materiałów Zdaniem Steinera rodzaj materiału, z którego wykonana jest zabawka ma ogromny wpływ na prawidłowy rozwój zmysłów dziecka. Plastik oszukuje zmysł dotyku.
– Więc było to bliskie mojej lekkiej fiksacji na temat ekologii i kontaktu z naturą. Bliskie także mojej wegańskiej podróży. Z drugiej strony zauważ, że Steiner sformułował zasady swojej pedagogiki na przełomie XIX I XX wieku i zastosował je w szkole dla dzieci robotników, pracujących w zakładach tytoniowych Waldorf-Astoria, w Stuttgarcie. Już 100 lat temu mądrzy ludzie mówili o potrzebie samoograniczania się.
Zero waste to powrót do korzeni
Czyli zero waste to nie jest moda ostatnich lat? Wspomniana Amerykanka Bea Johnson stała się popularna kilkanaście lat temu.
– Dramatyczny wzrost konsumpcjonizmu, produkcji ponad nasze potrzeby i możliwości, to problem ostatnich kilkudziesięciu lat w krajach rozwiniętych i kilkunastu lat w Polsce. Można powiedzieć więc, że to powrót do korzeni.
Jestem dzieckiem PRL, które mama wysyłała po zakupy z bańką na kapustę kiszoną, butelką zwrotną na mleko i koszykiem wiklinowym. Pani w warzywniaku uważała na kolejność, żeby na dno wsypać ziemniaki lub buraki, a na górę te „czystsze” warzywa. Pamiętam skąd wzięła się nazwa „reklamówka”: pierwsze torby foliowy miały reklamy zagranicznych firm.
– Znów możemy chodzić na zakupy z własną torbą, pojemnikiem na kapustę kiszoną, a w sklepie nie pakować każdej roślinki w oddzielną torebkę foliową. Zmienia się nasze nastawienie do takiego podejścia. Jeszcze kilka lat temu w supermarkecie kasjer lub kasjerka krzywo patrzyli się na leżące luzem marchewki na taśmie, bo musieli ją potem wytrzeć. Dziś widzę w ich oczach częściej zrozumienie. Może dlatego, że codziennie przez ich ręce przewijają się tysiące foliowych torebek i mają świadomość, że to potem trafia do śmieci, ale często też na pole lub trawnik.
Przyznam, że to wymaga też trochę innego podejścia do zakupów w ogóle. Pamiętania o noszeniu przy sobie wielorazowych toreb na zakupy.
– To nie jest takie trudne. Ja przy drzwiach mam wielorazowe, rozciągające się torebki z siatki, w które mogę włożyć do 5 kilogramów zakupów. Mieszczą się w kieszeni i zawsze mam je przy sobie. Gdy kupuję chleb to wkładam je w jednorazową torebkę papierową. Potem w domu używam jej do zbierania śmieci lub na spacerze z psem do zbierania jego kup. Z resztą z tymi torebkami na psie odchody to też mam problem, bo to jednak jednorazówka na samą kupę. Rozumiem konieczność sprzątania w parku, w mieście. Dlatego namawiam swoje psy do wychodzenia poza miastem i wyszukiwania krzaczków, żeby nie gromadzić ich nieczystości w torebkach.
W ogóle znakiem naszych czasów jest torebka foliowa koło kosza na śmieci, pełna innych torebek foliowych, żeby wyrzucać w nich właśnie śmieci, czy zabrać je na zakupy. Jednak te „trzykoszowe” torebki są zawsze pełne.
– Ja miałam taką skrzynkę i pewnego dnia zabrakło w niej torebek. Wtedy pomyślałam, że to jest ten moment, gdy już nie gromadzę tyle plastiku. Masz jednak rację, że to wymaga przeorganizowania sobie trochę życia i pewnej determinacji.
Trochę nie wyobrażam sobie siebie z plastikowym pudełkiem na ogórki kiszone, ważącym je na stoisku w supermarkecie. Poza tym trzeba zapłacić wówczas za wagę własnego opakowania.
– Ja jestem w stanie zapłacić te kilka, kilkanaście groszy więcej. Te ogórki to akurat moja przygoda sprzed dwóch dni. Była w sklepie i naszła mnie na nie straszna ochota. Nie miałam pojemnika, więc ich nie kupiłam od razu. Poszłam do domu i wróciłam z pudełkiem. To nie jest takie straszne.
Samoograniczanie się kluczem do mniejszej produkcji śmieci
Straszne nie, ale to jest wyrzeczenie i wymaga organizacji.
– Świadome życie wymaga organizacji i pewnych samoograniczeń. Może mi jest łatwiej? W latach 90-tych mieszkałam w Szwajcarii i z tego co pamiętam, tam był obowiązek sprzedaży towarów w opakowaniach rodzinnych. Chodziło o to, żeby oprócz nap mydła dla jednej osoby, można było też kupić opakowanie na miesiąc dla całej rodziny. Było to w sumie i tańsze i lepsze dla środowiska.
Ty podobno „gejmifikujesz” też kosmetyki.
– Dużo powiedziane, ale robię w domu kosmetyki. Podejmuję takie wyzwanie: stworzyć z tego co jest w kuchni piling lub maseczkę.
Możesz jakiś polecić?
– Piling z cynamonu, cukru, oliwy i płatków owsianych.
Da się to zjeść?
– Da. Moja córka nawet to kiedyś zrobiła, przez pomyłkę.
Dobre?
– Delikatnie mówiąc nie była zachwycona, bo zamiast cukru dodałam tam wtedy soli.
Przygotowując się do tej rozmowy myślałem, że skoro jesteś weganką, to takie zero waste jest trudniejsze, ale chyba jest inaczej.
– Weganizm wymaga podejmowania świadomych wyborów. Jest mniej gotowych posiłków w sklepie, więc mniej pokus by kupić coś w puszce albo folii. Tym bardziej, że ja wybrałam dietę opartą głównie na surowych, niskoprzetworzonych, składnikach. Częściej więc zaopatruję się w miejscach, gdzie rośliny są sprzedawane na wagę. Jeśli chodzi o samoograniczanie się to dobrym przykładem jest jarmuż. Uwielbiam go. W mieście, w dużych sklepach jest głównie w foliowych opakowaniach, więc zimą go nie jadłam. W tym roku wyhodowałam go wreszcie na swojej działce i mam świeży nawet zimą!
Ty potrafisz łączyć wybory osobiste z biznesowymi i to w dosyć „brudnej” branży eventowej.
– Współorganizuje kilka biegów, między innymi: Wegański, Gorce Ultra Trail. Trzeba wtedy oznakować trasę, nakarmić i ubrać ponad tysiąc osób. Udaje się nam jednak podejmować wiele rozwiązań ograniczających ilość śmieci.
Wiąże się to też z ograniczaniem przychodów?
– Nie patrzę na to w ten sposób. Wiąże się to z odpowiedzialniejszym poszukiwaniem przychodów. Czasem z rezygnowania z jakiegoś dostawcy lub potencjalnego sponsora, a częściej z przekonywania ich do bardziej ekologicznych działań. Na przykład: każdy uczestnik biegu otrzymuje od nas w pakiecie koszulkę. Kiedyś były one w foliowych torebkach. Teraz przekonałam dostawcę do zawiązywania ich małą, papierową banderolą. Uczestnicy na trasie muszą mieć swoje kubeczki, a na mecie są wielorazowe naczynia na posiłek. Nie robimy drukowanych ulotek reklamowych. Śmieci też jest stosunkowo niewiele. Tak naprawdę jest to kilka worków, które trzeba wywieźć na śmietnik. Papiery i kartony staramy się wykorzystywać w kolejnych latach, lub je kompostować w naszym ogrodzie. Podobnie z odpadkami biologicznymi: skórki po bananach, arbuzach lądują na kompoście. Wszystko co się da przekazujemy do utylizacji lub na zbiórki: tak robimy na przykład z nakrętkami, które zbiera gmina.
Sama też generujesz dobra konsumpcyjne. Jesteś współautorka kilku książek. Masz z tym problem?
– Do książek mam inny stosunek: bardziej emocjonalny i osobisty. Z resztą razem z Robertem Zakrzewskim tworzymy poradniki, po które sięga się wielokrotnie. Nie są to więc książki, które ktoś czyta raz i odkłada na półkę.
Jak minimalizm i filozofia zero waste zmieniają nasz świat
Po przeczytaniu wpisu na blogu Leo Babauty wywaliłem większość książek z domu. Oddałem je do Biblioteki, znajomym. Mam czytnik. On opisał kiedyś ile godzin rocznie traci czasu na same czytanie tytułów z grzbietów książek, które stały na półce. Codziennie wchodził do salonu i tracił sekundy, czasem minuty na zastanawianie sięm czy jest coś co warto przeczytać raz jeszcze, albo przypomnieć sobie, o czym była. Minimalizm oszczędził mu tego czasu.
– Bardzo analityczne podejście. Ja też pozbyłam się większości. Mam podręczniki, poradniki i książki wzbudzające moje wspomnienia osobiste, na przykład z autografami. Resztę staram się oddawać po przeczytaniu. Odnoszę je do bibliotek. Wydaje mi się, że one przeżywają renesans. W ogóle ten rodzaj zero waste, minimalizmu, zmieni wkrótce rynek.
W jaki sposób?
– Coraz częściej nie kupujemy dóbr, ale je wypożyczamy i zaczynamy traktować to naturalnie. W miastach prężnie działają wypożyczalnie rowerów, samochodów. Bierzemy je, gdy są potrzebne i oddajemy, gdy spełniły swoje zadanie. A przecież to tylko przykład całej gałęzi tego typu usług.
W wielu krajach dotuje się też punkty napraw.
– To zaczyna być też regulowane prawnie i sami producenci także zaczynają zachęcać, by nie wyrzucać ich urządzenia, odzieży, tylko je naprawić. To małe kamyczki, które jeszcze nie są lawiną, ale kiedyś ruszą z większą siłą. Konsumpcjonizm, zalew przedmiotów nas zabija i mamy tego coraz większą świadomość. Filozofia zero waste to nie utopia tylko cel do, którego dążymy. Może nigdy nie osiągnę stanu „zero” i do końca życia będę do niego dążyła. To mimo wszystko lepsze niż tonąć w śmieciach.
Także możliwość komunikowania się ze światem poprzez różne serwisy społecznościowe ułatwia wymianę rzeczy i daje im drugi życie.
– Jestem fanką wielu takich miejsc. Warto na przykład zaglądać na grupę Uwaga, śmieciarka jedzie. Stała się już prężną społecznością wymiany rzeczy dla jednych niepotrzebnych, a dla innych wciąż cennych. Zauważ, jak nasz sposób kupowania i myślenia o rzeczach zmieniły takie serwisy aukcyjne jak Allegro, OLX. Mocno rozwija się platforma Facebook Marketplace. Możemy nadawać rzeczom nowe życie. Zamiast na śmietnik, trafiają do innych ludzi.